poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Ideał sięgnął kostki

Wskutek miłego i zupełnie niespodziewanego prezentu, stałam się szczęśliwą posiadaczką zestawu kwadratowych foremek. Tych prostych w swej konstrukcji stalowych pierścieni użyć można – jak wynika ze zdjęć na opakowaniu – w celu wykrawania idealnie równych kawałków ciasta bądź też nadania serwowanym posiłkom lekkiego charakteru kubistycznej awangardy. Dokonuje się to poprzez wypełnienie foremki ryżem, kaszą czy innym dającym się łatwo ukształtować specjałem. Jest więc to rzecz całkowicie zbytkowna, acz niepozbawiona pewnej finezji, którą – jako wielbicielka wszelkich gadżetów – nieodmiennie podziwiam, choć zazwyczaj podziw mój ma charakter platoniczny, czy też może lepiej – sokratejski. Starszy ze wspomnianych tu filozofów miał ponoć zwyczaj chodzić na targ, by nacieszyć oczy widokiem sprzedawanych tam dóbr i odkryć przy tym, bez jak wielu przedmiotów jest szczęśliwy.

Idąc więc za myślą Sokratesa, stwierdziłam, że w przypadku rzeczonych foremek zwykły nóż spokojnie załatwiłby sprawę. Skoro jednak ów zmyślny zestaw został mi całkowicie bezinteresownie podarowany, dlaczegóż by nie dać upustu czysto gadżeciarskiemu hedonizmowi i nie pooddawać się przez chwilę przyjemności podziwiania każdego elementu wśród okrzyków zachwytu? Przystąpiłam więc do rytuału polegającego z grubsza na obejrzeniu pudełka z zewnątrz, następnie jego delikatnemu otwarciu, wyjęciu poszczególnych części składowych, odwinięciu ich z folii i dokładnemu obejrzeniu, pochwaleniu się domownikom, ponownemu zawinięciu w folię i starannemu odłożeniu do pudełka, by na koniec móc zagłębić się w lekturę umieszczonych na opakowaniu opisów.

I to właśnie podczas lektury stała się rzecz wstrząsająca.

Do zestawu dołączona została kwadratowa blaszka z uchwytem, o powierzchni nieco mniejszej niż przekrój foremek. Blaszka ta służyć ma łatwiejszemu wyswobodzeniu formowanej przez nas potrawy z metalowego pierścienia poprzez zwyczajne wypchnięcie ją dołem. Zmyślne to narzędzie, w angielskiej wersji opisu nazwane jakże oddającym istotę rzeczy słowem pusher, w polskim tłumaczeniu sprawiło, że podważone zostały największe autorytety mojego dzieciństwa, od wczesnych lat wpajające mi podstawowe prawidła naszego świata, za pomocą kolorowych obrazków i edukacyjnych klocków. Instytucja szkoły, wraz z jej naukami, dogłębnie i za pomocą racjonalnych i obiektywnych reguł wyjaśniającymi to, co do tej pory jawiło mi się jako aksjomat, podana została w daleko idącą wątpliwość. Jednak nie tylko mój świat uległ nieodwracalnej destrukcji. Oto bowiem za sprawą tego niepozornego kawałka metalu, zadrżały podwaliny naszej cywilizacji. Cywilizacji, u zarania której stał przedmiot, będący dotąd alegorią ewolucji, którego wynalezienie stało się symbolem narodzin człowieka rozumnego. Przedmiot, obecny w naszej kulturze jako odzwierciedlenie pełni i doskonałości, rytmu i cykliczności świata przyrody, lecz także kapryśnego losu, który nieuchronnie towarzyszy człowiekowi po kres jego żywota.

Proszę Państwa, oto kółko:


 Tak przynajmniej twierdzi producent.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Dlaczego "Piafkownica"?

Witam serdecznie na moim nowym blogu.

I od razu z góry uprzedzam, że nie zamierzam publikować na nim regularnie.

Uprzedzam także, że nie mam spójnej koncepcji dotyczącej tego bloga. To znaczy, nie zamierzam wiązać go z żadną konkretną tematyką. W założeniu ma być on poletkiem dla moich twórczych eksperymentów, miejscem, gdzie mogę podzielić się ze światem moimi przemyśleniami oraz uczynić zadość nieustającej potrzebie pisania na tematy dowolne. Stąd właśnie tytuł Piafkownica, który nie sugeruje żadnej skrystalizowanej formy, ma za to bardzo indywidualny wydźwięk. Mam nadzieję, że te dwie cechy uda mi się utrzymać.

Moja dotychczasowa przygoda z blogowaniem była dość burzliwa. Jej zapis stanowi mój drugi blog, Kolażanka. Po licznych perturbacjach ostatecznie obrał on kurs na rękodzieło, choć początkowe wpisy absolutnie nie sugerowały takiego zwrotu akcji. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do historii Kolażanki, tutaj nadmienię jedynie, że już przenosząc mój pierwszy blog na nowy adres, jednoznacznie kojarzący się z kolażem, chciałam stworzyć miejsce o różnorodnej tematyce. Nie udało się. Rękodzieło okazało się zbyt hermetyczną dziedziną, żeby mieszać je z luźnymi przemyśleniami, a pomysł tłumaczenia postów na język angielski do końca związał mi ręce. Nagle okazało się, że muszę poskromić moje zamiłowanie do nieprzetłumaczalnych żartów słownych, a to odrobinę odebrało mi swobodę pisania.

Generalnie, jestem zadowolona z formy, jaką przyjęła Kolażanka. Mam wrażenie, że po tylu zawirowaniach i mniej lub bardziej udanych próbach wskrzeszenia, ten blog dobił wreszcie do bezpiecznej przystani i mogę kontynuować go w takiej formie, jaką ostatecznie przybrał (coś trzymają się mnie dziś marynarskie porównania, ale przyznacie, że wyglądają bardzo ładnie). Piafkownica jest natomiast miejscem na moje luźniejsze tematycznie wypowiedzi, którego brak odczuwałam tym intensywniej, im więcej rękodzielniczych postów pojawiało się na Kolażance. Wreszcie podjęłam decyzję o stworzeniu takiego miejsca na nowo i, przyznam się, bez balastu w postaci pięciu lat poprzedniego bloga czuję, że będzie to owocna decyzja. Choć nauczona doświadczeniem wiem, że przerwy pomiędzy publikacją kolejnych postów będą dość długie. Stąd moje ostrzeżenie we wstępie. Liczę jednak na to, że nareszcie dojrzałam na tyle, by móc spokojnie zaanektować kolejny kawałek Internetu. Słowo się rzekło, zobaczymy, dokąd tym razem zaprowadzi mnie blogowanie. Ahoj, przygodo! ;)