Wskutek miłego i zupełnie
niespodziewanego prezentu, stałam się szczęśliwą posiadaczką zestawu
kwadratowych foremek. Tych prostych w swej konstrukcji stalowych
pierścieni użyć można – jak wynika ze zdjęć na opakowaniu – w celu wykrawania
idealnie równych kawałków ciasta bądź też nadania serwowanym
posiłkom lekkiego charakteru kubistycznej awangardy. Dokonuje się to poprzez wypełnienie foremki ryżem, kaszą czy innym
dającym się łatwo ukształtować specjałem. Jest więc to rzecz całkowicie
zbytkowna, acz niepozbawiona pewnej finezji, którą – jako wielbicielka wszelkich
gadżetów – nieodmiennie podziwiam, choć zazwyczaj podziw mój ma charakter
platoniczny, czy też może lepiej – sokratejski. Starszy ze wspomnianych tu
filozofów miał ponoć zwyczaj chodzić na targ, by nacieszyć oczy widokiem
sprzedawanych tam dóbr i odkryć przy tym, bez jak wielu przedmiotów jest
szczęśliwy.
Idąc więc za myślą Sokratesa,
stwierdziłam, że w przypadku rzeczonych foremek zwykły nóż spokojnie załatwiłby
sprawę. Skoro jednak ów zmyślny zestaw został mi całkowicie bezinteresownie
podarowany, dlaczegóż by nie dać upustu czysto gadżeciarskiemu hedonizmowi i nie
pooddawać się przez chwilę przyjemności podziwiania każdego elementu wśród
okrzyków zachwytu? Przystąpiłam więc do rytuału polegającego z grubsza na obejrzeniu
pudełka z zewnątrz, następnie jego delikatnemu otwarciu, wyjęciu poszczególnych części składowych, odwinięciu ich z folii i dokładnemu obejrzeniu, pochwaleniu się
domownikom, ponownemu zawinięciu w folię i starannemu odłożeniu do pudełka, by
na koniec móc zagłębić się w lekturę umieszczonych na opakowaniu opisów.
I to właśnie podczas lektury stała się rzecz wstrząsająca.
Do zestawu dołączona została
kwadratowa blaszka z uchwytem, o powierzchni nieco mniejszej niż przekrój
foremek. Blaszka ta służyć ma łatwiejszemu wyswobodzeniu formowanej przez nas potrawy
z metalowego pierścienia poprzez zwyczajne wypchnięcie ją dołem. Zmyślne to
narzędzie, w angielskiej wersji opisu nazwane jakże oddającym istotę rzeczy
słowem pusher, w polskim tłumaczeniu
sprawiło, że podważone zostały największe autorytety mojego dzieciństwa, od
wczesnych lat wpajające mi podstawowe prawidła naszego świata, za pomocą
kolorowych obrazków i edukacyjnych klocków. Instytucja szkoły, wraz z jej
naukami, dogłębnie i za pomocą racjonalnych i obiektywnych reguł wyjaśniającymi
to, co do tej pory jawiło mi się jako aksjomat, podana została w daleko idącą
wątpliwość. Jednak nie tylko mój świat uległ nieodwracalnej destrukcji. Oto bowiem
za sprawą tego niepozornego kawałka metalu, zadrżały podwaliny naszej
cywilizacji. Cywilizacji, u zarania której stał przedmiot, będący dotąd
alegorią ewolucji, którego wynalezienie stało się symbolem narodzin człowieka
rozumnego. Przedmiot, obecny w naszej kulturze jako odzwierciedlenie pełni i
doskonałości, rytmu i cykliczności świata przyrody, lecz także kapryśnego losu,
który nieuchronnie towarzyszy człowiekowi po kres jego żywota.
Proszę Państwa, oto kółko: